Jacek Kaczmarski Legenda o Miłości On ją dostrzegł nagle, ona go dojrzała I świat im zniknął z oczu, jak z dmuchawca puszek. Ciało - jak powietrza - zapragnęło ciała I czujnie się jęły obwąchiwać dusze. Tyle niepewności i odwagi tyle! Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę...
Liczyli razem gwiazdy, biedronki i ptaki, Bo na siebie liczyć nie śmieli na razie. Każdy gest - sygnałem, każdy uśmiech - znakiem, Los - szyderczym szyfrem, astrologią wrażeń. Tyle prawd przewrotnych i tajemnic tyle! Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę... [E]
Aż wręczył jej tulipan: prężny, łebski, gładki, Purpurą nabrzmiały, jak płonącym mrokiem. A ona na to róży rozchyliła płatki, By spłynęły po nich życionośne soki. Tyle tkliwych lęków w nieuchronnej sile! Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę...
Misterium energii - wulkan, błyskawice, Szramy po pazurach i chwalebne sińce; Zachłanną bachantkę skrzesał z bladolicej, Ona - z trubadura - swego barbarzyńcę. Tyle zapamiętań i przebudzeń tyle! Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę...
Gniazdo i pisklęta, spełnione pragnienia, Uznali więc, że teraz stać ich już na wszystko: Za dnia naprawiali usterki istnienia, Nocą przy kominku strzegli paleniska. Tyle dobrej woli, próżnych trudów tyle! Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę... [I]
On ją zaczął zdradzać, choćby i w marzeniach, Ona drżała - czując cudzych oczu dotyk... Czas im siebie skąpił na wspólne olśnienia, W bitwy się zmieniały codzienne kłopoty. Tyle w nich oskarżeń i winy w nich tyle! Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę. [A]
I dopadł ich spokój. Ani się spostrzegli - Już grzali zziębłe stopy, choć wygasł kominek. I jeszcze z nawyku stare kłótnie wiedli, Gdzie miłość błądziła, jak zbędny przecinek. Tyle niespełnienia i przesytu tyle! Ale już wiedzieli, że tylko przez chwilę...
Aż jemu się zmarło i ona w ślad za nim Odeszła między gwiazdy, ptaki i biedronki. Wszak byli na wieczność w sobie zakochani, Nie cierpiąc nawet w kłótniach najkrótszej rozłąki. Tyle było życia - konania w nich tyle... Ani nie poczuli, że tylko przez chwilę.
Spokój nadal się rozprzestrzenia na wszystkie zapyziałe wioski. Szmery ustały, cała brać wzięła się do pracy nad powszechnym dobrobytem. Ku przyszłości! Ku nowym pokoleniom! :)
"W naszej tradycji kontaktów między płciami,żeby doszło w ogóle do zalecanego przedłużenia gatunku, to na niego spada ogromny wysiłek, przekonania jej, że to ma sens a może nawet wiąże się z tym jakaś przyjemność. On musi stwarzać odpowiednią atmosferę, wyszkukiwać odpowiednie argumenty, rujnować się na potem nikomu niepotrzebne drobiazgi i prezenty. A przede wszsytkim przedstawiać się z jak najlepszej strony - co oznacza kłamać zaraz na początku związku. Ona z kolei, według naszej tradycji, ma prawo na to reagować w sposób daleko nie zobowiązujący: spojrzeniami, uśmiechami, tym jak wygląda a przede wszystkim różnymi takimi półsłówkami - dowolnymi, które nic nie znaczą. On się musi domyśleć czy one coś znaczą, czy nie i oczywiście podkłada pod nie najróżniejsze treści - zupełnie niepotrzebnie, bo tak naprawdę one nic nie znaczą. Co nie zmienia faktu, że kiedy już dojdzie do tego na czym mu tak bardzo zależało, to od tego momentu cała odpowiedzialność za związek spada na nią."
- Pójdź, najdroższa, na kolano - Prawię frazą wyszukaną - Nastał czas miłosnej kośby! - Coś ty! - Ona na to - Coś ty!
(Jest w tym "coś ty" nutka wiotka, Co radośnie nie dowierza, Jakbym z domowego kotka W drapieżnego wyrósł zwierza).
- Chodź, uniosę Cię daleko, W nieskończoność pod powieką, Gdzie nie dręczy świat nieznośny! - Coś ty! - Ona na to - Coś ty!
(Jest w tym "coś ty" rękawiczka W twarz ciśnięta mojej jaźni I wyzwanie na policzkach: Nie obiecuj, bo się zbłaźnisz!)
- Nie baw się figowym listkiem, Wszak intencje moje czyste, Serce szczere, cel niesprośny! - Coś ty! - Ona na to - Coś ty!
(Jest w tym "coś ty" przyzwolenie, Co sugestią za nos wodzi, Że dążeniu i spełnieniu Sprośna szczypta nie zaszkodzi).
- Lżej przez życia brnąć czeluście, Gdy rozprasza mroki uśmiech I przymierze żądz podniosłych! - Coś ty! - Ona na to - Coś ty!
(Jest w tym "coś ty" wątek znany: Ufność błoga i beztroska. Dla latarni zakochanych Czeluść życia to błahostka!)
Z drapieżnika znowu kotek Mówię wreszcie, syt miłości - Będzie z tego z dziesięć zwrotek; - Coś ty! - Ona na to - Coś ty!
(Jest w tym "coś ty" zrozumienie Smaku, co zasycha w ustach, Pobłażliwość, smutku mgnienie I nieprzenikalność lustra).
Ona śpi, a ja w rozpaczy: Jedno "coś ty" - tyle znaczy! Dożywocie niepewności! - Coś ty! - szepce śpiąca - Coś ty! Jacek Kaczmarski http://willy696.wrzuta.pl/audio/50thzEBP08S/07._cos_ty_zaloty
Piotrze, faktycznie Goethe nie był taki zły :) Ale jak sam widzisz po tym fragmencie od Flauberta nie różni się on tak bardzo - gdyby pożył w kolejnym stuleciu pisałby równie wyuzdanie jak Francuzi i także wołał "Małgorzata to ja".
Zwracam uwagę na uderzające podobieństwo do "Jakżesz ja się uspokoję" Wyspiańskiego
Johann Wolfgang Goethe Małgorzata przy kołowrotku
Gdzież mój spokój, Serce moje? Już cię nigdy Nie ukoję.
Bez miłego Świat jest grobem, Ach, bez niego Żyć nie mogę.
Moja głowa, Biedna głowa, Poplątane Myśli, słowa.
Gdzież mój spokój, Serce moje? Już cię nigdy Nie ukoję.
Za nim patrzę Przez okienko, Za nim z izby Biegnę prędko.
Jego postać Tak wspaniała, Ust i oczu Piękność śmiała,
Jego słów Czarowny strumień, Uścisk rąk I — pocałunek!
Gdzież mój spokój, Serce moje? Już cię nigdy Nie ukoję.
Pierś ku niemu Rwie się wciąż, Ach, gdybym mogła W ramiona go wziąć
I tak całować, Jak bardzo chcę I zacałować Choćby na śmierć!
"...Tęsknię, choć wiem nie powinienem, Zostałem sam jak stoję z rozsznurowanymi butami Mam pełen słoik słonych wspomnień o Tobie, o Tobie... Pełen słoik wspomnień o Tobie.
Nie ufam więcej tak głęboko, Nie będę stroił miny, Wierność trudna jest widocznie, Zdrada krótkowzroczna boli tak okropnie, Tak okropnie, tak okropnie..." Fisz, "Sznurowadła"
Pan Cohen w najlepszym wydaniu. Czas wyciszenia po burzach. Ocenianie strat i początek prac remontowych. Ku nowej lepszej przyszłości.
Leonard Cohen Love calls you by your name.
Where are you, judy, where are you, anne? Where are the paths your heroes came? Wondering out loud as the bandage pulls away, Was i, was I only limping, was I really lame? Oh here, come over here, Between the windmill and the grain, Between the sundial and the chain, Between the traitor and her pain, Once again, once again, Love calls you by your name.
Biceps, klata. Noch einmal.
-
Biceps zastygły w półwyproście, twarz powykrzywiana w groteskowych,
potępieńczych grymasach i najgorsze bluzgi wypluwane na oślep. Podśmiewam
się w duch...